Zjednoczeni w obronie STO 1

SZKOŁA NA STO1

Opowiemy Wam historię , która wydarzyła się w naszej szkole. Szkole, która nie jest idealna. Szkole, w której dyrekcja, nauczyciele i uczniowie popełniają błędy. Szkole, która nie jest najlepiej zorganizowana, nie jest najlepsza w rankingach, nie przygotowuje do matury najlepiej ze wszystkich szkół w Warszawie. Jednak ostatnie słowa jakich moglibyśmy użyć, żeby opowiedzieć o naszej szkole to „gwałt”, „przemoc”, „strach” i „wojna”, a właśnie w ten sposób przedstawiona została w artykule Newsweeka.

Żyjemy w czasach pośpiechu. Komunikujemy się za pomocą skrótów, emotek, głosówek czy haseł, bo nie mamy czasu albo nie chce nam się czytać. Żyjemy w czasach, w których opinia zrównała się z wiedzą. Każdy czuje, że musi mieć wyrobioną opinię na każdy temat. Jakby największym wstydem było powiedzieć „wiem, że tego nie wiem”.

W takich czasach wszyscy szukamy jakiegoś punktu odniesienia. Kogoś, kto wskaże nam drogę. Kogoś, kto mówi, bo wie. Kogoś kto zanim oceni – sprawdzi.

Właśnie tego oczekiwaliśmy od redakcji Newsweeka. Liczyliśmy na rzetelność, pogłębioną analizę i sprawdzenie faktów. Niestety otrzymaliśmy artykuł, który – jak napisali sami uczniowie w Votum Separatum, które wysłali do Redaktora Naczelnego – prezentuje narrację „niezgodną z rzeczywistością i szkodliwą”. „Rzeczywistość szkolna, którą znamy dalece odbiega od przedstawionego w artykule uproszczonego i jednostronnego obrazu” – piszą dalej.

Wyzwania, z jakimi zmagamy się jako szkoła ciągną się prawie od dwóch lat. Do tej pory próbowaliśmy rozwiązywać je z osobami bezpośrednio w nie zaangażowanymi. Zostaliśmy zmuszeni do publicznego odniesienia się do wszystkich zarzutów, ponieważ inicjatorzy artykułu Newsweeka nie zostawiają nam wyboru. Musimy bronić dobrego imienia naszej szkoły i walczyć o prawdę przede wszystkim dla naszych uczniów, ich rodziców oraz pełnych pasji i zaangażowania w pracę pracowników naszej szkoły.

Jak powiedziała jedna z naszych uczennic odnosząc się do jakości artykułu Newsweeka: „Teraz jeszcze bardziej chce mi się być dziennikarką”. Właśnie taka motywacja – walki o prawdę i sprawiedliwą ocenę rzeczywistości naszej szkoły – przyświecała nam, kiedy zdecydowaliśmy się opisać jak naprawdę wyglądała sytuacja w naszej szkole.

Poniżej staramy się tak rzetelnie jak to tylko możliwe odnieść się do zarzutów formułowanych wobec naszej szkoły i odpowiedzieć na pytania, które otrzymaliśmy od rodziców i uczniów.

Strona powstała z inicjatywy dyrekcji i Zarządu SKT (organu prowadzącego szkołę). Mamy głęboką nadzieję, że po lekturze wszystkich wyjaśnień będzie to stanowisko również ogromnej większości nauczycieli, uczniów i rodziców STO 1.

Pytania i odpowiedzi

Czy Pani L. stosowała przemoc wobec uczniów?

Wobec Pani L. nie zgłoszono oficjalnych skarg, których przedmiotem byłyby zachowania, które można określić jako przemoc psychiczną czy fizyczną. Pani L. jest bardzo wymagającą od siebie i uczniów nauczycielką. Jest przy tym niezwykle szanowanym przez uczniów pedagogiem, który doskonale przygotowuje ich do matury.

Najlepszym dowodem na to, jak naprawdę oceniana jest Pani L., niech stanowi fakt, że po publikacji Newsweeka uczniowie sami napisali list w jej obronie. Pod listem tym podpisało się wielu uczniów, bo to właśnie ten wątek najbardziej ich zbulwersował. Opinię o Pani L. przedstawioną w artykule Newsweeka uważają za zdecydowanie niesprawiedliwą.

Czy to prawda, że jakiś uczeń/uczennica przeżyła załamania nerwowe wynikające z tego jak uczy Pani L.?

Raz jeszcze podkreślamy, że wobec pani L. nie zgłoszono oficjalnych skarg, których przedmiotem byłyby zachowania, które można określić jako przemoc psychiczną i fizyczną. Nie mieliśmy i nie mamy też żadnego zgłoszenia o załamaniach nerwowych wynikających ze sposobu nauczania Pani L.

Każdy uczeń ma inne podejście i inną wrażliwość. Każdy inaczej reaguje na stres i stawiane wobec niego wymagania. Są uczniowie, którzy bardzo chwalą sobie podejście Pani L., są też tacy, dla których jest to powodem stresu, bo są wrażliwsi. Można powiedzieć, że balansowanie między empatią a stawianiem poprzeczki wysoko stanowi istotę pracy nauczycieli. Różnie radzą sobie z tym zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. Różnie radzi sobie z tym również dyrekcja. Jednak wywodzenie z tego wniosków o przemocy i strachu w szkole to skrajnie krzywdzące nadużycie. Poza tym burzy stale toczący się między szkołą a rodzicami dialog w tej sprawie. Dialog trudny, bo musimy uwzględnić z roku na rok coraz większą wrażliwość dzieci, z wysoką jakością nauczania, a to jeden z ważniejszych powodów, dla których rodzice posyłają do nas swoje pociechy. Zdumiewa nas pewność siebie autorki artykułu, która bez zrozumienia skali tego wyzwania, stawia się w roli sędziego, który nie sprawdzając faktów, feruje wyroki.

Robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby sprostać temu wyzwaniu. W naszej szkole dużą wagę przykładamy do wsparcia i pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Stale dostępny jest psycholog lub pedagog – obecnie w wymiarze 70 godzin tygodniowo dla 132 uczniów naszego liceum w godzinach pracy szkoły (7:40-16:50).

Ze względu na te bezustanne szukanie balansu między wysokimi wymaganiami, jakie chcemy stawać uczniom, a zrozumieniem ich wrażliwości, szkoła zawsze ze zrozumieniem podchodzi do tych spośród uczniów, którzy ze względu na podejście nauczyciela chcą się przenieść z klasy do klasy. W przypadku Pani L. wiemy o jednym takim przypadku. Szkoła nie ma jednak wiedzy, o tym, żeby któreś dziecko odeszło ze szkoły przez Panią L.

Uczciwie trzeba też jednak przyznać, że znane są przypadki, w których uczniowie przechodzili z klasy do klasy dla Pani L. Chcieli, żeby to ona uczyła ich języka polskiego.

Czy Pani L. dalej uczy w STO 1?

Tak, ale niestety z końcem października złożyła wypowiedzenie. To ogromna strata dla naszej szkoły, dlatego zrobimy wszystko, żeby kontynuowała u nas swoją pracę.

Dlaczego dwie uczennice opisywane w artykule Newsweeka (w artykule Iga i Gosia) otrzymały naganę?

Artykuł przywołuje zdarzenie sprzed prawie dwóch lat. W naszej ocenie narusza to spokój nie tylko osób opisywanych w artykule, ale też pozostałych uczniów w szkole. Szczególnie mamy na myśli licealistów z klas czwartych, którzy za kilka miesięcy podchodzić będą do matury.

Bardzo nie chcieliśmy publicznie odnosić się do tego tematu. Sprawa miała bowiem miejsce w roku szkolnym 2022/2023 i ostatnie, czego naszym zdaniem potrzebują uczennice, to publiczne opisywanie całej historii. Dziś nie mamy jednak wyboru. Zaatakowana została szkoła, jej nauczyciele, cała społeczność. Sytuacja wyglądała inaczej, niż to opisuje Newsweek. Poniżej staramy się najdelikatniej jak to możliwe opisać właściwy przebieg zdarzeń.

Na instagramowym profilu Igi (dostępnym dla uczniów naszej szkoły) pojawiły się treści, które mogły zostać odebrane jako promujące alkohol i narkotyki jako formę dobrej zabawy. Ze względu na dobro uczennicy nie będziemy szczegółowo opisywać tych materiałów.

Trzeba jednak przyznać, że publikowane materiały w jednoznaczny sposób stanowiły naruszenie zasad, jakimi kieruje się nasza szkoła i stały w sprzeczności z naszą misją. Może w innych szkołach nie stanowiłyby problemu, dla nas jednak tolerowanie takich treści – nawet na prywatnym profilu – byłoby złamaniem naszej umowy z rodzicami. Jako szkoła mamy nie tylko uczyć, ale również wychowywać, a co za tym idzie pokazywać dzieciom dobre wzorce zachowań.

Nasza reakcja była tym bardziej konieczna i uzasadniona, że wszystko wskazuje na to, że część z tych zdjęć była zrobiona na wyjeździe szkolnym (biała szkoła), a więc w czasie, w którym szkoła przejmuje pełną, całodobową odpowiedzialność za uczniów. Treści te zostały zgłoszone do dyrekcji szkoły z oczekiwaniem stosownej reakcji i zajęcia stanowiska.

Dyrekcja, po zapoznaniu się z sytuacją i po zaczerpnięciu opinii rady pedagogicznej, nałożyła na uczennice naganę. Szkoła zrobiła to jednak w trybie warunkowym – bez wpisu do akt – z intencją wycofania nagany pod koniec roku, jeśli zachowanie uczennic się poprawi.

Nagana z włożeniem do akt, zgodnie z prawem, jest czasowa. W tym przypadku były to trzy miesiące. Zrobiliśmy to dla dobra uczennic i mając na uwadze fakt, że wcześniej nie sprawiały wcześniej problemów wychowawczych.

Dlaczego nagany nie zostały wycofane przed klasyfikacją?

Nagany zostały wycofane przed klasyfikacją.

Nagany nie były wycofane przed terminem wystawienia ocen prognozowanych, ponieważ do tego czasu nie został złożony formalny wniosek (który mógł również złożyć wychowawca klasy). Przy wystawieniu proponowanych ocen zachowania wychowawca powinien był uwzględnić nagany oraz obowiązującą jeszcze rekomendację Rady Pedagogicznej (z 28 marca 2023 r.), czego nie zrobił.

W ten sposób, niezależnie od intencji, swoim działaniem postawił całą Radę Pedagogiczną w bardzo trudnym położeniu. Ani klasa, ani inni uczniowie nie wiedzieli o naganie, bo była warunkowa. Wszyscy dowiedzieli się o tym dopiero od wychowawcy. 

Dlaczego w spotkaniu, na którym uczennice składały wyjaśnienia, nie uczestniczyli rodzice?

Autorka artykułu w Newsweeku mija się z prawdą. Rodzice zostali zaproszeni na spotkanie w szkole.

Jak to się stało, że ostatecznie Iga odeszła ze szkoły?

Podstawą dalszej kontynuacji nauczania Igi w szkole były uzgodnione pomiędzy rodzicami a szkołą konkretne działania, które mieli podjąć rodzice. Dla dobra Igi nie będziemy tutaj opisywać szczegółów. Napiszemy tylko, że końcem roku szkolnego rodzice wycofali się z tych uzgodnień. W związku z tym dyrekcja odniosła się do podejmowanych działań i zaproponowała rozwiązanie umowy z końcem roku szkolnego. Rodzice poprosili, mimo wszystko, o pozostawienie córki w szkole, na co dyrekcja przystała.

Siedem miesięcy później rodzice rozwiązali umowę ze szkołą, a Iga przestała uczęszczać do STO 1.

Czy nasza szkoła jest konserwatywna lub zacofana?

Nie. To kolejna krzywdząca i zupełnie nieoddająca rzeczywistości ocena. Jesteśmy szkołą tolerancyjną i różnorodną. Sami uczniowie, w swoim „Votum separatum”, które wysłali do Redaktora Naczelnego Newsweeka piszą tak: „Jako społeczność uczniowska, różnorodna pod względem wieku, przekonań i doświadczeń jednoznacznie sprzeciwiamy się karykaturalnemu wizerunkowi, jaki ukazano w artykule”. I dalej „Artykuł utrzymuje atmosferę nieuzasadnionego dramatyzmu, wspominając o przyparciu rodziców do muru oraz rzekomej marginalizacji uczniów, którzy wyoutowują się tylko przy wybranych nauczycielach (…) W naszej opinii jest to jedynie – cytując Bralczyka – „Bełkot!”, który trudno traktować poważnie w kontekście rzeczywistej atmosfery panującej w naszej szkole”.

Czy szkoła ukrywa przypadki zażywania narkotyków?

Nie. Do naszej szkoły nie wpłynęły żadne zgłoszenia o przypadkach zażywania narkotyków, czy innych niedozwolonych substancji ani w budynku szkoły ani poza szkołą. Jeżeli jesteśmy powiadomieni o jakiś nieprawidłowościach, bezzwłocznie reagujemy.

Dlaczego dwóch innych uczniów, o których mówi się w kontekście zażywania przez nich niedozwolonych substancji nie dostało nagany?

Szkoła nigdy nie otrzymała oficjalnej informacji o takim zdarzeniu. Inaczej niż w opisanym w artykule przypadku, w tej sprawie do szkoły nigdy nie wpłynęło żadne oficjalne zgłoszenie. O całej sytuacji wiemy jedynie z plotek. Poza tym z krążących po szkole informacji wynika, że zdarzenie miało miejsce poza szkołą i w dniach wolnych od obowiązku szkolnego.

Szkoła ponadto nie ma narzędzi do zbadania sprawy ani możliwości wszczęcia postępowania wyjaśniającego, a co za tym idzie wyciągnięcia konsekwencji wobec uczniów.

Jak to się dzieje, że w ostatnim czasie w szkole jest tyle przypadków różnego typu kryzysów?

Wszystkie opisane powyżej historie dotyczą jednej klasy. Przez długi czas wychowawcą tej klasy był Pan S., który miał specyficzny sposób budowania swojej pozycji u uczniów.

Po pierwsze, budował swoją pozycję podważając autorytet innych nauczycieli. Znany jest przypadek, kiedy w klasie, której był wychowawcą, wywieszono karykaturę jednej z nauczycielek, co nie doczekało się jego sprzeciwu (karykatura została usunięta dopiero po interwencji dyrekcji). Pokazywał się w oczach dzieci jako „jedyny sprawiedliwy”. W ocenie szkoły – niebezpiecznie skracał dystans z uczniami „równając w dół”, zamiast pokazując im – niełatwe czasem i wymagające wysiłku – wzorce zachowań. Nie jest rolą wychowawcy w każdej sprawie zgadzać się z uczniami i buntować ich przeciw innym nauczycielom. Bycie opiekunem klasy nie polega na tym, że jest się kumplem albo starszym bratem uczniów.

Czy to znaczy, że Pan S. w niektórych kwestiach nie miał racji? Czasem miał. Być może miał też dobre intencje – tego nie wiemy. Jednak w efekcie doprowadził do ogromnego problemu i dużego przesilenia.

Na czym polegało przesilenie?

Zaczęło się od uwag dotyczących Pani L. i narzekań części uczniów – a co za tym idzie rodziców – na jej metody nauczania. Pan S. wspierał, a nawet zachęcał do tego uczniów. Kiedy – po rozmowach z rodzicami i Panią L. – wydawało się, że temat został zażegnany i sytuacja się poprawiła, doszło do incydentu na białej szkole. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, powrócił temat problemów z Panią L., jakby ponowne wywołanie tego tematu miało być zasłoną dymną dla problemów wychowawczych w klasie, w której Pan S. był wychowawcą. W efekcie tych działań Pani L. zrezygnowała z nauczania j. polskiego w klasie. Do tego doszła sytuacja dotycząca nagan udzielonych uczennicom.

W związku z narastającym kryzysem istniało nawet realne zagrożenie rozwiązania klasy. Ostatecznie Pan S. odszedł z pracy, a klasa dostała nowego wychowawcę.

Czy to prawda, że Pan S. został zwolniony?

Nie, to nieprawda. Po sytuacji dotyczącej zamieszania z naganami i oskarżeniach pana S. w kierunku wicedyrektorki, Pan S. sam złożył propozycję rozwiązania umów łączących go ze szkołą i kołem SKT (pracował także w księgowości szkoły). Rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron ze szkołą nastąpiło pod koniec czerwca z zachowaniem okresu wypowiedzenia. Pan S. nigdy nie prosił o możliwość zorganizowania spotkania z uczniami w celu pożegnania.

Na czym dziś polega konflikt Pana S. ze szkołą?

Rodzice, zawiadomieni przez Pana S. o rozwiązaniu jego umowy, na początku wakacji poprosili dyrekcję szkoły o spotkanie. Na spotkaniu okazało się, że trójka rodziców ma pełnomocnictwo do reprezentowania go.

Rodzice chcieli poznać powody odejścia Pana S. oraz dalsze propozycje szkoły dotyczące nauczania w klasie. Sytuacja była o tyle poważna, że większość nauczycieli zaczynała zgłaszać obawy co do dalszego uczenia w tej klasie. Nie pomagał również fakt, że w trakcie spotkania rodzice przyznali m.in., że uczniowie nielegalnie i bez zgody nagrywali jednego ze swoich nauczycieli.

Dyrekcja szkoły tłumaczyła, że jeżeli postawa rodziców względem kadry szkoły się nie zmieni, istnieje ryzyko, że nauczyciele mogą odmówić dalszego nauczania w tej klasie.

Bez zgody uczestników spotkania, w tym dyrekcji szkoły, spotkanie dotyczące zmiany wychowawcy klasy zostało nagrane. Okazało się, że nagranie to posłużyło Panu S. do wytoczenia prywatnej sprawy – w pozwie cywilnym o naruszenie dóbr osobistych – w której żąda łącznie 100 tys. złotych zadośćuczynienia i publicznych przeprosin. Część rodziców zgodziła się być w tej sprawie świadkami. Nagranie przekazano ponadto dziennikarce Newsweeka, która użyła jego fragmentów w artykule. 

O co chodzi z Jankiem (imię nadane przez autorkę artykułu)? Dlaczego zarząd i dyrekcja wyrzucili go ze szkoły?

Raz jeszcze pragniemy podkreślić, że szkoła nie wyrzuciła żadnego z uczniów. Rozwiązanie umowy z końcem roku to nie to samo co usunięcie ze szkoły. W przypadku rodziców Janka szkoła wypowiedziała im umowę zgodnie z prawem, zachowując okres wypowiedzenia, ze skutkiem na koniec czerwca. W tym czasie rodzice ani razu nie próbowali spotkać się z dyrekcją szkoły w celu wyjaśnienia sprawy.

Skąd taka decyzja?

Ojciec Janka jest jednym z najzagorzalej broniącym Pana S. – i co za tym idzie bezkompromisowo atakującym szkołę – rodzicem. Do tego stopnia, że dysponował pełnomocnictwem Pana S. na spotkaniu z dyrekcją oraz został świadkiem w jego sprawie przeciwko dyrekcji szkoły.

W minionym roku szkolnym na spotkaniu dyrekcji i Rady Pedagogicznej z rodzicami z klasy Pana S. ojciec Janka publicznie zaatakował dyrekcję, szkołę i nauczycieli oskarżając nas o niewłaściwe zarządzanie szkołą i obronę przemocowych nauczycieli. Oburzeni tym faktem nauczyciele złożyli do zarządu SKT (organ sprawujący nadzór nad szkołą) pismo w tej sprawie. Ponadto nauczyciele wystąpili z prośbą o wsparcie w trakcie dni otwartych w spotkaniach z rodzicami Janka, gdyż obawiali się nagrywania spotkań i manipulacji. Ojciec Janka groził też szkole, że po jego interwencjach zostanie ona wykreślona z listy placówek oświatowych.

Zarówno dyrekcja jak i Zarząd SKT kilkukrotnie próbowali umówić się na spotkania z rodzicami Janka, ale nie dochodziły one do skutku. Korespondencje ze szkołą prowadzili oni poprzez pełnomocników prawnych.

W związku z powyższym i brakiem chęci dialogu i komunikacji, szkoła uznała, że nie jest w stanie realizować umowy o kształcenie syna.

Dlaczego szkoła nie uwzględniła głosu uczniów, którzy podpisali się pod petycją w obronie Janka?

Petycja uczniów mogłaby być uwzględniona, gdyby po stronie rodziców Janka była jakakolwiek wola współpracy. Otwarty i ostry konflikt ze szkołą i dialog prowadzony przez prawników uniemożliwiał jednak dalszą kontynuację nauczania dziecka. Można powiedzieć, że taką postawą i nastawieniem rodzice Janka sami zdecydowali się uciąć wszelkie relacje ze szkołą.

Żałujemy, bo wiemy, że Janek był lubianym uczniem. Pod petycją w jego sprawie podpisało się wielu uczniów (choć nie 100, jak twierdzi autorka artykułu). Wprawdzie wielu z nich nie znało całego kontekstu sprawy, ale i tak doceniamy ten gest solidarności z kolegą. 

Przy tej okazji zauważyć chcemy pewien brak logiki i spójności. Jeśli przez moment przyjmiemy perspektywę z artykułu Newsweeka, że nasza szkoła rzeczywiście jest szkołą przemocową, w której dochodzi do incydentów porównywanych do gwałtu i panuje u nas atmosfera strachu, dlaczego rodzice dzieci, z którymi rozwiązaliśmy umowę, mają do nas o to żal? Z ich relacji i wydźwięku artykułu wywnioskować można, że żałują, że ich dzieci dalej nie uczęszczają do szkoły „w której panuje przemoc i strach”. Rodzice Janka w tym roku szkolnym stawiali także możliwość przystąpienia do mediacji jedynie pod warunkiem wstępnym przywrócenia ich syna do szkoły.

Jak szkoła reagowała na działania Pana S.?

Dziś wiemy już, że nasza reakcja na działania Pana S. była spóźniona i zbyt łagodna. Ulegliśmy jego prośbie prowadzenia klasy. Teraz widzimy, że nie był gotowy na bycie wychowawcą. Jego konfliktowe podejście, nastawianie dzieci przeciwko innym nauczycielom, nastawianie rodziców przeciwko szkole, wszystko to doprowadziło do ogromnego przesilenia i zaszkodziło przede wszystkim uczniom, którzy powinni być chronieni przez dorosłych i odseparowani od tego typu konfliktów i zachowań.

Pan S. nie tylko był nauczycielem i wychowawcą w naszej szkole. Pracował również jako pomoc księgowego. Dziś manipuluje informacjami, do których miał dostęp pracując w księgowości oraz w szkole, po to, żeby nastawiać rodziców i pracowników przeciw naszej placówce.

Jesteśmy szkołą społeczną. Zaufanie rodziców do Zarządu SKT i dyrekcji szkoły stanowi fundament naszego funkcjonowania. Mimo, że już od dłuższego czasu Pan S. nie pracuje w naszej szkole, wciąż poświęca nam czas i energię, aktywnie uderzając w fundament istnienia naszej szkoły.

W związku z działaniami pana S. toczą się przeciwko niemu sprawy sądowe.

Czy to prawda, że Pani M. stosowała przemoc fizyczną i psychiczną wobec uczennicy (w artykule Ania) w ubiegłym roku szkolnym?

Niestety, kilka miesięcy po odejściu Pana S., kiedy wydawało się już, że sytuacja w klasie powoli się normalizuje, doszło do incydentu. Nowa wychowawczyni klasy i równocześnie nauczycielka języka polskiego – Pani M. – długopisem napisała na ręce jednej z uczennic (w artykule Ania) „przypominajkę” o tym, że powinna coś przynieść do szkoły.

Nie wiemy, jak dokładnie wyglądało opisywane przez Newsweek zdarzenie. Według naszej wiedzy rodzice uczennicy złożyli prywatny akt oskarżenia przeciwko Pani M. Z tego, co udało nam się ustalić, Pani M. w styczniu 2024 r. długopisem napisała na ręce uczennicy słowo “zdjęcie”. Pierwotnie chciała to zrobić markerem, ale ze względu na twierdzenie uczennicy o uczuleniu na marker, zrobiła to długopisem. Niestety wszystko wskazuje na to, że zrobiła to wbrew woli uczennicy. Szkoła natychmiast zareagowała na to zgłoszenie i podjęła odpowiednie kroki w porozumieniu z rodzicami uczennicy.

Co ma na swoją obronę Pani M.?

Poproszona o złożenie wyjaśnień Pani M. tłumaczyła, że napisała to, ponieważ w ten sposób chciała w niekonwencjonalny sposób przypomnieć uczennicy o tym, żeby przyniosła fotografię, o którą prosiła ją od dłuższego czasu.

Pani M. chciała przeprosić Anię oraz wyjaśnić z nią sytuację, ale rodzice odmówili przyjęcia przeprosin. Ich zdaniem były one nieszczere.

Jakie jest stanowisko szkoły w sprawie niekonwencjonalnych metod Pani M.?

Obecna dyrekcja szkoły, do czasu zdarzenia z Anią, nie została poinformowana o tego typu niekonwencjonalnych metodach pani M. ani przez rodziców, ani przez uczniów. To, co dla jednych może być śmieszne, a po latach stanowi barwne wspomnienie o szkole, dla innych może być upokarzające i naruszać granice, na których naruszenie nauczyciel nie ma prawa sobie pozwolić.

Domyślamy się też, że brak jednoznacznego sprzeciwu czy skargi na tego typu zachowanie mogło stanowić dla Pani M. domniemanie, że jest to zachowanie, które mieści się w ramach przyjętych zachowań w relacji nauczyciel – uczeń. Oczywiście w żaden sposób nie tłumaczy to jej zachowania, ale bylibyśmy nieuczciwi, gdybyśmy nie pokazali również tego kontekstu.

W kontekście Janka, któremu za jego przyzwoleniem pani M. miała zapisywać przypomnienia na ręku, rodzice ani uczeń nigdy nie zgłaszali szkole takich działań. Pierwszy raz dowiedzieliśmy się o nich dopiero po incydencie związanym z Anią.

Ostatnie jednak, do czego można porównać tego typu incydent to gwałt. Jest to skrajnie krzywdzące zarówno dla Pani M., szkoły, w której doszło do tego typu zdarzenia, ale także wobec prawdziwych ofiar gwałtu. Takie porównanie jest karygodne.

Jak zareagowała szkoła?

Pomimo że pani M. jest uznaną polonistką, od 30 lat uczącą w naszej szkole, została w trybie natychmiastowym odsunięta od pracy w klasie jako wychowawca i nauczyciel języka polskiego.

Szkoła powołała komisję wyjaśniająca sprawę, w skład której weszli przewodnicząca komisji rewizyjnej, przedstawiciel rady pedagogicznej, przedstawiciel dyrekcji szkoły podstawowej i przewodnicząca rady rodziców.

Komisja podtrzymała decyzję dyrekcji o odsunięciu Pani M. od prowadzenia lekcji i wychowawstwa w klasie. Klasę tymczasowo (do czasu znalezienia docelowego wychowawcy) objęła Pani wicedyrektor.

Co dalej z Panią M.?

Szkoła nie ma instrumentów do bardziej wnikliwego zbadania sprawy. Według naszej wiedzy, przeciwko pani M. toczy się postępowanie, na którego wynik czekamy. Do czasu jej zakończenia, Pani M. jest odsunięta od pracy w klasie jako wychowawca i nauczyciel języka polskiego.

Raz jeszcze podkreślamy, że nic nie tłumaczy zachowania Pani M. Rozumiemy rodziców, którzy czują, że takie zachowanie mogło być dla ich córki upokarzające. Bierzemy też jednak pod uwagę fakt, że przez wiele lat Pani M. nie dostała sygnału, że jej metody są niedopuszczalne.

Chcemy też wyraźnie podkreślić, że nie mamy wiedzy ani zgłoszeń o innych niż opisany powyżej incydentach, które można skategoryzować jako przemoc psychiczną czy fizyczną względem uczniów.

Dlaczego Ania została usunięta ze szkoły?

Warto zaznaczyć, że Ania nie została usunięta ze szkoły. Rozwiązanie umowy z końcem roku szkolnego to nie to samo co usunięcie ze szkoły. Prawdą jest, że szkoła – zgodnie z prawem i z zachowaniem trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia – z końcem roku szkolnego rozwiązała umowę z jej rodzicami, co oznacza, że rodzice dostali odpowiednio dużo czasu na znalezienie nowej szkoły.

Dlaczego rozwiązano umowę?

Po incydencie dotyczącym Pani M. została ona odsunięta od nauczania. Naszym zdaniem szkoła zachowała się w tej kwestii tak, jak powinna. Niestety zdaniem rodziców Ani reakcja szkoły nie była wystarczająca. Rodzice zaczęli wystosowywać na nas szereg skarg. Otwarcie dawali temu wyraz, choćby przechodząc na korespondencję prawniczą. Zakazali dyrekcji rozmów z uczennicą. Atmosfera ciągłych oskarżeń i pretensji w zasadzie uniemożliwiały dalszą współpracę.

Aktualności

Votum separatum

Uczniowie SLO nr 1 stworzyli i przekazali do redakcji Newsweeka własną odpowiedź dotyczącą artykułu opisującego naszą szkołę.

List rekomendacyjny uczniów nt. pani L.

List rekomendacyjny, który napisali uczniowie SLO nr 1 w związku z informacją o rezygnacji pani L. z pracy w naszej szkole.

Stanowisko nauczycieli SLO ws. artykułu Newsweeka

Stanowisko nauczycieli SLO nr 1 dotyczące treści artykułu, który ukazał się w Newsweeku na temat naszej szkoły.

Jak widzą szkołę uczniowie?

%

naszych licealistów czuje się w szkole bezpiecznie

%

uczniów naszego liceum dobrze i bardzo dobrze ocenia pracę nauczycieli

%

uczniów w naszym liceum nie widzi potrzeby zmian w zakresie pomocy psychologiczno-pedagogicznej szkoły

%

uczniów liceum wysoko i bardzo wysoko ocenia poziom nauczania

Dane na podstawie zbiorczych wyników anonimowych ankiet przeprowadzonych techniką CAWI wśród uczniów SLO nr 1:

1) ankiety przeprowadzonej w maju 2024 r. dotyczącej oceny funkcjonowania liceum (N=95),

2) ankiety przeprowadzonej w listopadzie 2024 r. dotyczącej oceny bezpieczeństwa i wsparcia ze strony szkoły (N=90).

Masz więcej pytań? Napisz na adres pytania@zjednoczeniwobroniesto1.pl